Kupiłem ostatnio regał na OLX-ie. (Brzmi jak początek ciekawej historii, prawda?) W zasadzie mógłbym kupić w sklepie taki sam, nowy regał za podobne pieniądze i jeszcze przywieźli by mi go do domu. Ale wolałem przedrzeć się przez pół miasta do kobiety, która chciała się pozbyć tego regału ze swojego mieszkania. Dlaczego?

Ostatnio dużo się mówi o tym, że wyginiemy jako gatunek w przeciągu kilku najbliższych dekad. Stąd moje szczere zainteresowanie „wyginaniem”, a w zasadzie szukaniem formy rzeczownika odczasownikowego w czasie teraźniejszym słowa „wyginąć”. Okazuje się jednak, że takiej formy nie ma, ponieważ czasowniki dokonane nie mają swoich odpowiedników w czasie teraźniejszym.

Użycie sformułowania „wyginać” w kontekście wymierania jest niepoprawne, a najlepszym zamiennikiem jest słowo „ginąć”, które z kolei nie oddaje tego, co chciałbym oddać. Pozostanę więc przy „wyginaniu”.

Otóż to, że dążymy do autodestrukcji gatunku ludzkiego jest z jednej strony przerażające, a z drugiej napawające nadzieją. Dlaczego?

Wyginięcie dinozaurów

Weźmy takie dinozaury. Dinozaury też wyginęły, ale miały zbyt małe mózgi, żeby przewidzieć kres swojego jestestwa. My nie tylko to wiemy, ale mamy jeszcze trochę czasu, a więc możemy próbować się uratować. A próbowanie równa się posiadaniu nadziei. Bo przecież jeszcze nie wszystko stracone. Trzeba tylko odrobić lekcję, której nie odrobiły dinozaury.

Od czasów rewolucji przemysłowej rozwinęliśmy się pod kątem technologicznym, ekonomicznym i informacyjnym. Więcej produkujemy, więcej zarabiamy i więcej wydajemy. W efekcie więcej posiadamy, więcej potrzebujemy i więcej jesteśmy w stanie stracić.

Nie wiem, czy dostrzegasz analogię, ale dinozaury też się rozwijały. Taki diplodok osiągał długość 25 metrów. Ewolucja wyposażała drapieżniki w mega-szczęki, a roślinożerców w mega-pancerze. Dinusie władały Ziemią przez około 160 mln lat. I co? Kolokwialnie mówiąc wszystko to meteoryt strzelił!

Mimo, że wielkie gady nie przetrwały katastrofy, jaka wtedy nawiedziła ziemię, to jednak przetrwały inne gatunki. Chociażby ssaki. Ssaki, które nie potrzebowały tak ogromnych ilości pożywienia, światła i wody jak dinozaury. Ssaki były ówczesnymi minimalistami.

Dziś przypominamy trochę dinozaury – osiągnęliśmy maksimum metafizycznego wzrostu. Konsumujemy bardzo dużo, przez co musimy dużo produkować. Produkujemy bardzo dużo, przez co musimy dużo konsumować. To błędne koło może nas zgubić. Chyba, że będziemy potrzebować mniej, konsumować mniej, a przez to mniej produkować, mniej pracować i… mniej zarabiać.

Brzmi jak absurd?

A czy ciągły rozwój do czegoś nas zaprowadził? Mimo, że efektywność pracy w latach 1973-2013 wzrosła o 72%, to płaca godzinowa w tym okresie wzrosła zaledwie o 9%. Mimo, że coraz więcej ludzi osiąga wysoki standard życia, wielu wciąż żyje w skrajnej biedzie. Mimo, że pracujemy prawie całe życie, to tracimy zdrowie, szczęście i relacje.

Postwzrost

W 2008 roku zrodziło się pojęcie postwzrostu (z ang. degrowth). To taki minimalizm w ujęciu makroekonomicznym. Postwzrost miał być rozwinięciem myśli brytyjskiego ekonomisty Ernsta Schumachera, który powiedział, że „nieograniczony wzrost konsumpcji w świecie ograniczonych zasobów jest niemożliwy”.

Ideą wzrostu jest maksymalizacja korzyści finansowych. Ideą postwzrostu jest maksymalizacja jakości życia, wybieranie rozwiązań pod kątem korzyści niefinansowych: społecznych, ekologicznych, intelektualnych.

Kupno nowego regału w sklepie wiąże się z tym, że ktoś odnosi z tego tytułu korzyści finansowe. Ale ta decyzja ciągnie za sobą szereg konsekwencji:

  • inny regał trafia na śmietnik,
  • producent pozyskuje surowce naturalne na wytworzenie kolejnych mebli,
  • tereny zielone wykorzystuje się pod budowę magazynów i sklepów,
  • trzeba zatrudnić szereg osób do obsługi procesu wytworzenia i sprzedaży produktu,
  • rozwija się sektor usług kredytowych i ubezpieczeniowych, przez co rośnie zadłużenie prywatne i publiczne.

To wszystko zaś prowadzi do degradacji środowiska, osłabienia lokalnego rynku i zacierania więzi społecznych.

Chociaż postwzrost uznawany jest za utopijną wizję przyszłości, to jednak stawia bardzo istotne pytanie: Co dziś uznajemy za sukces? Pachnący świeżym lakierem regał na książki w pokoju, czy przedłużenie naszej egzystencji na ziemi?

Kamil Bąbel

2 komentarze do “Czego o wyginaniu możemy się nauczyć od dinozaurów?”

  1. Jestem pierwszy raz na tym blogu i trafiłam właśnie na ten wpis. Uważam, że jest wprost genialny, a najbardziej genialne jest „wyginanie” 😀 Temat jest poważny i wart równie poważnego potraktowania. Każdy z nas podejmując decyzje powoduje 'mikro zmiany’ które ostatecznie przełożą się na makro efekty. Jest jeszcze szansa dla nas żeby uniknąć całkowitego wygięcia.

    1. Cześć. Bardzo dziękuję za Twój komentarz. Tak, mamy szansę. Wyzwanie jakie przed nami stoi, to przekonanie społeczeństwa do tego, że zmiana jest konieczna.

      PS. Zachęcam do regularnego zaglądania na bloga. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *