AEGEE-Kraków zaprosiło mnie do wystąpienia podczas Wieczorku Podróżniczego – spotkania, które miało zainspirować młode osoby do podróży. Pomyślałem, że zamiast zdawać relację z którejś z moich wypraw, powiem, jak przełamać strach przed nieznanym i ruszyć w wymarzoną podróż.

Poniżej nagranie z wystąpienia, a poniżej transkrypcja. Miłego słuchania lub czytania!

Mateusz na początku zadał Wam pytanie: „Czy chcielibyście wyruszyć w niezapomnianą podróż?”. Ja mam do Was inne pytanie:

„Co Was powstrzymuje?”.

Jeśli miałbym zgadywać, to mogłyby być rzeczy bardziej praktyczne jak brak czasu, brak pieniędzy, towarzystwa, wiedzy, doświadczenia… ale często są to pytania: „Co jeśli…?”.

  • Co jeśli mi się nie uda?
  • Co jeśli sobie nie poradzę?
  • Co jeśli się zgubię?
  • Co jeśli mnie okradną?

Innymi słowy, to co nas powstrzymuje przed podróżowaniem to jest często strach przed nieznanym.

Włochy, Florencja. Robi się ciemno i zaczyna padać deszcz. Nie mamy wykupionego noclegu i nie mamy pieniędzy, żeby taki nocleg sobie wykupić. Nie mamy nawet namiotu. I zadajemy sobie pytanie: „Co my teraz zrobimy?”.

Ukraina. Rafał mówi przez CB radio, że coś stuka w tylnym kole. Zatrzymujemy się na poboczu, otwieramy bagażnik i zamiast amortyzatora dostrzegamy wielką, przerdzewiałą dziurę w karoserii. I zadajemy sobie pytanie: „Co my teraz zrobimy?”.

Gruzińsko-tureckie przejście graniczne. Strażnik pozostaje nieugięty – „Bez aktu notarialnego ie wjedziecie na terytorium Turcji. Odchodzimy na bok i zadajemy sobie pytanie: „Co my teraz zrobimy?”.

Beskid Wyspowy. Sylwester. Po kilku godzinach wędrówki docieramy do celu i okazuje się, że schronisko, do którego zmierzaliśmy, nie istnieje. Za kilka godzin północ, a śnieg zaczyna sypać coraz mocniej. I zadajemy sobie pytanie: „Co my teraz zrobimy?”.

Mołdawia. Rozbijam namiot w strefie przygranicznej. Mały lasek oddalony od wioski wydaje się bezpiecznym miejscem. Ale kiedy mam zamiar wejść do namiotu, przebiega obok niego pies. Wydaje się niegroźny, ale zaczyna szczekać. To wywołuje pewną reakcję – w krzakach, które mnie otaczają, zaczynają szczekać inne psy. Myślę sobie: „O oł! Chyba jestem otoczony! Co ja teraz zrobię?”.

Mam dla Was złą wiadomość. Każda wartościowa podróż zawiera w sobie coś, czego nie będziemy w stanie przewidzieć. W każdej wartościowej podróży zdarzy się coś, co pójdzie niezgodnie z planem. W każdej wartościowej podróży doświadczymy sytuacji, w której „OK. Google” nie pomoże.

Wszystkie wcześniej wspomniane sytuacje, przydarzyły mi się naprawdę. Ale… spoiler alert – Przeżyłem!

Bo kiedy kryzys już nas dopadnie, to dzieje się coś dziwnego, ponieważ po początkowym pytaniu: „Co ja teraz zrobię?”, „Co my teraz zrobimy?”, zaczynamy robić dokładnie to, co powinno zostać zrobione.

Ja nie nazwałbym się podróżnikiem. Nie mam problemu z przebywaniem w jednym miejscu przez dłuższy czas, nie liczę krajów, które odwiedziłem i poza drobnym incydentem nie byłem nawet w Azji!

Wolę określenie poszukiwacz przygód. Czasami coś mnie zaintryguje, czasami coś mnie zaciekawi na tyle, że stwierdzam, że chcę to zrobić. I wtedy to robię.

Nie wiem, czy ktoś z Was oglądał film Indiana Jones i ostatnia krucjata?

W tym filmie jest taka scena, kiedy Indiana Jones ma podjąć taką próbę, która się nazywa „Skok wiary”. Staje nad przepaścią bez dna i musi się przedostać na drugą stronę, chociaż fizycznie jest to niemożliwe, ponieważ odległość jest zbyt duża. W pamiętniku swojego ojca czyta takie zdanie: „Tylko skacząc z głowy lwa, dowiedzie, ile jest wart”. Strasznie się boi, bo wie, że krok, który musi zrobić jest absurdalny i nielogiczny. Natomiast zamyka oczy, bierze głęboki oddech i robi krok do przodu. Krok w przepaść. Krok w nieznane.

Skok wiary to coś, co wymaga popełnienia błędu niedostatecznego uzasadnienia.

Błąd niedostatecznego uzasadnienia – petitio principi, to jest taki błąd logiczny, w którym przyjmujemy rezultaty naszych decyzji, jako podstawę wnioskowania do podjęcia tych decyzji.

Jest to trochę zagmatwane, dlatego wyjaśnię to na przykładzie: „Jedźmy w podróż, bo będzie fajnie”.

Nie wiemy, czy będzie fajnie, ponieważ ta podróż jeszcze się nie odbyła. Dopiero po powrocie będziemy w stanie stwierdzić, czy było fajnie, Natomiast przyjmujemy ten rezultat – „będzie fajnie”, jako argument do podjęcia tej decyzji. Popełniamy więc błąd niedostatecznego uzasadnienia.

Ja taki błąd popełniłem i wykonałem skok wiary, kiedy w 2013 roku postanowiłem przebiec maraton. To jest coś niesamowitego. Wyobraźcie sobie, że biegacie 2 miesiące, najdłuższy dystans jaki pokonaliście to jest 18 kilometrów i postanawiacie przebiec 42 km.

Nie wiecie, jak się Wasz organizm zachowania. Nie wiecie, co się wydarzy. Nie wiecie, ile czasu Wam to zajmie. Natomiast stwierdzacie, że jesteście w stanie to zrobić.

Przebiegnięcie maratonu uzbroiło mnie w takie 3 rzeczy, które później pozwoliły mi podejmować dużo bardziej wartościowe decyzje. To była pewność siebie, nadzieja i odwaga.

Te trzy rzeczy sprawiły, że niedługo potem wyruszyłem w swoją pierwszą autostopową podróż do Słowenii. Wtedy nawet udało nam się złapać stopa na 5 osób, co się rzadko zdarza.

Ta pierwsza podróż dała mi mnóstwo pozytywnej energii, przez co kilka miesięcy później w podobnym składzie wyruszyliśmy w kolejną podróż do Bośni i Hercegowiny. A rok później z Mateuszem, Gabi i Luizą z AEGEE-Kraków pojechaliśmy na Litwę i Łotwę.

Jeżeli raz już coś zrobiliście i zrobicie do drugi raz i trzeci, to przestajecie się tego bać. Czasem potrzeba nowych bodźców, żeby sprawić, aby ta podróż była jeszcze bardziej wartościowa.

Właśnie dlatego w lutym 2016 roku wraz z Mateuszem wybraliśmy się na czeską stronę Gór Stołowych, gdzie przez dwa dni przedzieraliśmy się w śniegu, spaliśmy pod namiotem przy minus 10 stopniach Celsjusza i robiliśmy dziwne rzeczy, o których stwierdziliśmy, że nigdy więcej ich nie powtórzymy lecz później zdziwiliśmy się, jak szybko je powtórzyliśmy.

W 2016 roku odbyłem jedną z największych podróży, na jakich kiedykolwiek byłem. Wraz z grupą fantastycznych ludzi kupiliśmy 3 małe samochody w 3 różnych kolorach i wyruszyliśmy w trwającą ponad miesiąc podróż do Gruzji, przejeżdżając ponad 6000 kilometrów. Plan tej podróży był tyk usiany białymi plamami, że do tej pory się zastanawiam, jak my je wszystkie załataliśmy. Tak naprawdę codziennie wydarzało się coś, czego wcześniej nie przewidzieliśmy.

Po powrocie naszła mnie pewna refleksja – że wartościową podróżą nie jest dla mnie podróż, w której pokonuję dużą liczbę kilometrów, w której jestem przez długi czas, tylko podróż, w którą włożyłem jak najwięcej wysiłku w pokonanie każdego kilometra.

Rok później zapisałem się na ekstremalny maraton pieszy, jeden z najcięższych w Polsce, który kończy około połowa startujących. Przez 30 godzin trzeba pokonać 100 kilometrów po górach. Long story short: pokonałem w 29 godzin. To mi pokazało, że to jest dokładnie to, co chcę robić, czyli doświadczać każdego kilometra, a nie pokonywać kilkaset kilometrów i widzieć je jako migający obraz za szybą samochodu.

Rok temu wymyśliłem coś jeszcze bardziej ciekawego. Przebrałem się za Świętego Mikołaja, przebrałem rower za renifera i pojechałem rowerem na Święta do domu. Kiedy wsiadałem na rower o drugiej w nocy, dwudziestego któregoś grudnia, czułem się bardzo dziwnie. Ta podróż uświadomiła mi, że jak już coś zrobimy, to potem dużo łatwiej jest zrobić coś innego.

Tydzień temu wróciłem z Mołdawii z samotnej rowerowej podróży przez Ukrainę i Mołdawię. Dużo się działo, ale nie będę dziś o tym mówił, bo to, co chciałem Wam powiedzieć, to nie jest opowiadanie jakichś historii z podróży, ale właśnie podejmowanie pierwszego kroku – „skoku wiary”.

Zauważcie, że takie rzeczy, robimy nie tylko w podróży. W życiu często musimy podjąć taką decyzję, którą musimy sobie uzasadnić rezultatem tej decyzji, którego z kolei jeszcze nie znamy. Popełniamy błąd niedostatecznego uzasadnienia, kiedy:

  • chcemy rzucić pracę,
  • bierzemy kredyt na mieszkanie,
  • adoptujecie psa ze schroniska
  • oświadczacie się,
  • przyjmujecie oświadczyny,
  • zrywacie zaręczyny.

Za każdym razem robicie coś, nie wiedząc jaki będzie rezultat, ale przyjmujecie, że wiecie jaki będzie rezultat danego działania. Tak naprawdę to jest jedna z najważniejszych rzeczy, których trzeba się nauczyć robić – zaufać sobie, że to co robimy, będzie skutkowało pozytywnymi rezultatami i nie przejmować się tym, co pojawi się po drodze.

Dla mnie takim ostatnim ważnym skokiem wiary było napisanie książki o podróży z Gruzji. Pisanie książek jest łatwe… Inaczej! Pisanie książek jest cholernie trudne, ale nigdy nie było tak łatwe, jak jest teraz. Siadamy, piszemy, kilka miesięcy później mamy gotowy plik. Projektujemy sobie okładkę w PowerPoincie, Canvie, czy w czymkolwiek innym. Załączamy to do maila, wysyłamy do drukarni, robimy przelew i tydzień później kurier przynosi nam pod drzwi świeże książki.

Samo wydanie książki nie jest trudne, natomiast sprzedanie tych książek jest dużo trudniejsze. Trzeba wykonać bardzo duży skok wiary, aby stwierdzić, że ta paleta książek, którą trzymamy w garażu za dwa lub trzy lata zniknie.

Także jeśli chcielibyście mi pomóc, to można to zrobić tutaj.

Ta książka kosztuje jak w Azji, to znaczy tyle, ile jesteście skłonni za nią zapłacić.

Oczywiste jest, że po drodze, niezależnie jaki projekt realizujecie, niezależnie jaką podróż odbywacie, po drodze zawsze pojawią się jakieś sytuacje kryzysowe, sytuacje, których nie przewidzicie i sytuacje, na które nie będziecie mieli planu awaryjnego.

Oczywiście można się przygotować na najgorsze. Można przeanalizować wszystkie sytuacje, które mogą nam się przydarzyć. Można przygotować plany B, C, D i E. Ale nie trzeba, bo zgodnie z prawem Murphy’ego jeśli coś ma pójść nie tak, to i tak pójdzie.

Najgorsze co możesz zrobić przed wyruszeniem na wyprawę, to czytanie 256. artykułu w internecie pt. „Rowerem przez Mołdawię” i pogłębianie swojej frustracji na temat tego, jak bardzo jesteś nieprzygotowany i jak bardzo przemakalny jest twój nieprzemakalny namiot.

Tak naprawdę wszystko jesteście w stanie ogarnąć w trakcie podróży. W trakcie podróży jesteście w stanie ogarnąć sobie sprzęt, jedzenie, noclegi, walutę, wizy, dokumenty, bilety, mapy, przydatne zwroty. Jak bardzo będziecie (brzydko mówiąc) w dupie, to nawet akt notarialny po gruzińsku załatwicie. Wystarczy odrobina kreatywności, inicjatywy i darmowego wifi.

Nie trzeba się bać podróży pod kątem tego, co się w niej wydarzy, bo te rzeczy, które nas przerażają, to one nadają wartości podróżą i to są te rzeczy, które najlepiej wspominamy po powrocie.

Był kiedyś taki blog, który lubiłem odwiedzać. Z jednego względu. Blog się nazywał sieczkarnia.blogspot.com. Tam na stronie głównej była taka grafika, na której było napisane:

Ludziom często się wydaje, że nie mogą czegoś zrobić, ale jak im jaja wkręci w sieczkarnię, przekonują się na co ich stać.

To jest kwintesencja tego, o czym powiedziałem przed chwilą – jak coś się wydarzy, to dopiero jesteśmy w stanie podjąć właściwą decyzję. Wcześniej się zastanawiamy, co możemy zrobić, jeśli coś się wydarzy i nie jesteśmy w stanie znaleźć właściwej odpowiedzi.  Ale jeżeli już coś się wydarzy, to dokładnie będziemy wiedzieć, co robić.

Ja bardzo szanuję i doceniam ludzi, takich jak ta Francuzka, którzy odkupują wielbłąda z cyrku i idą z nim przez Europę i Azję, żeby w Mongolii zwrócić mu wolność.

Szanuję też ludzi, którzy na imprezie deklarują, że pójdą pieszo z Londynu do Stambułu i 48 godzin później są już w drodze, a 6 miesięcy później docierają do celu i przez kolejne 15 lat opowiadają jak to było super na tej wyprawie.

Ostatnio nad tym myślałem. Z Londynu do Stambułu jest około 3000 kilometrów. To brzmi jak niesamowita przygoda! Chwilę po tym, jak stwierdziłem, że bardzo chciałbym to zrobić, uświadomiłem sobie, jak bardzo nie chcę tego robić. Co się stało?

Prawdziwe życie się stało! Uświadomiłem sobie, że są w życiu rzeczy, które są dla mnie bardziej wartościowe, niż samotne wędrowanie przez 6 miesięcy do jakiegoś odległego miejsca. Że są fantastyczni przyjaciele, z którymi lubię spędzać czas. Że jest praca, która daje mi dużo radości i satysfakcji. Że są spotkania z rodziną.

Zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle jest coś po środku. Czy można jakoś te dwie sprzeczności ze sobą połączyć? Bo zrozumiałem, że za każdą inspirującą historią o spełnianiu marzeń, o robieniu czegoś niesamowitego, kryje się tysiące sfrustrowanych ludzi, którzy mają podobny dylemat, jak ja: „co jest dla mnie ważniejsze?”.

Zacząłem się zastanawiać, czy świat jest rzeczywiście czarno biały? I szybko dotarło do mnie, że nawet jeśli jesteś pośrodku niczego, to wciąż jesteś pośrodku czegoś. Nawet jak nic nie możesz zrobić, to coś zawsze możesz zrobić.

Tego samego dnia wstałem, zamknąłem za sobą drzwi i rozpocząłem podróż przez wszystkie ulice Krakowa. 3000 kilometrów do przejścia, bez rzucania pracy, żegnania się z przyjaciółmi i braku kontaktu z rodziną.

Być może masz podobny dylemat, który powstrzymuje Cię przed działaniem. Jeśli tak, zastanów się, czy jest jakiś substytut? Czy możesz to dopasować do swojej obecnej sytuacji? Jeśli tak, zacznij już dziś. Zrób pierwszy krok. Rób to, co jest dla Ciebie personalnie ważne.

W tym wszystkich chodzi tylko o doświadczenia, które zdobywamy i to, czego się w trakcie podróży uczymy. To nie muszą być nic wielkie rzeczy. Małe czyny, które wykonujesz są lepsze niż duże, które planujesz.

Można na przykład wędrować, albo biegać, albo jeździć na rowerze, albo chodzić po drzewach, albo szusować, albo morsować, albo gotować, albo eksplorować jaskinie, albo zdobywać szczyty, albo gadać, albo skakać, albo latać, albo żeglować, albo wiosłować, albo po prostu rozbić sobie namiot w ogródku i spędzić noc pod gwiazdami. To też jest super i to też czegoś nowego nas uczy.

Chodzi o to, aby w każdej takiej rzeczy znaleźć coś, co z jednej strony nas przeraża, ale z drugiej ekscytuje. Coś, co nas ciekawi, intryguje. Coś, co chcielibyśmy zrobić. Coś, czego chcielibyśmy doświadczyć i coś… co niesie ze sobą szczyptę niepewności.

Bo jeżeli wszystko idzie zgodnie z planem, to znaczy, że podejmujemy za małe ryzyko. Jeżeli podejmujemy za małe ryzyko, to znaczy, że nie uczymy się niczego nowego. A jeżeli nie uczymy się niczego nowego, to czy wciąż możemy to nazwać wartościową przygodą?

To, do czego chciałem Was dzisiaj zachęcić, to: zadajcie sobie pytanie, czego się dzisiaj boicie? Co Was przeraża, ale jednocześnie, co chcielibyście zrobić i zróbcie jedną rzecz. To jest coś, co ja odkryłem, coś co pomaga wykonać skok wiary.

Indiana Jones zrobił to z jednej przyczyny – jego ojciec umierał i ten skok był w stanie uratować ojca. Miał (można by nawet dosłownie powiedzieć) pewien deadline.

Jeśli chcemy zrobić coś naprawdę znaczącego, to trzeba wyznaczyć termin.

Chciałem jechać do Mołdawii już od dwóch lat. Pół roku temu zarezerwowałem sobie urlop i nie mogłem się doczekać, aż ten moment nadejdzie. Natomiast dwa tygodnie przed wyjazdem naszła mnie taka myśl, że ja w sumie boję się jechać. Że jeszcze nie jestem przygotowany, że nie mam kupionych rzeczy, że jest jeszcze dużo rzeczy, które są do zrobienia. I chciałem odwołać urlop!

Problem był taki, że kupiłem już bilet powrotny z Odessy do Lwowa. Ten strach, który wtedy pojawił się w mojej głowie, zniknął całkowicie, kiedy 28 września zamknąłem za sobą drzwi mieszkania i wsiadłem na rower. W momencie, kiedy ten pierwszy krok wykonałem, wszystkie te lęki zniknęły, pomimo, że miałem przed sobą jeszcze 800 kilometrów do przejechania.

W momencie, kiedy wykonamy ten pierwszy krok, wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Zastanówcie się więc, czego się boicie, znajdźcie datę w kalendarzu, kiedy chcecie to zrobić i zróbcie wszystko, żeby tej daty nie przesunąć. Wpiszcie ją w kalendarz, poinformujcie znajomych, kupcie bilety, weźcie urlop w pracy, umówcie się z kimś na wspólną wyprawę.

Bo jeśli ten termin już przyjdzie, będziecie musieli to zrobić, niezależnie od tego, jak bardzo będziecie przygotowani, bo już wiecie, że nie trzeba być przygotowanym, aby ruszyć w podróż.

I pamiętajcie:

Tylko skacząc z głowy lwa dowiedzie, ile jest wart.

Zamów książkę z podróży do Gruzji.

Kamil Bąbel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *