Muszę Cię uprzedzić na samym początku. To co za chwilę przeczytasz jest niezgodne z tym, o czym pisałem jeszcze kilka miesięcy temu. Ba! To jest w sprzeczności z tym, co chciałem napisać jeszcze wczoraj.
Ale pisanie szło mi słabo. Wprawdzie spod klawiatury wyszło 5 stron czystego tekstu, ale były co najwyżej średnie. A ja chciałem Ci napisać o czymś ważnym, a nie o kolejnych 10 sposobach na…
Dzisiaj mnie olśniło i to, co za chwilę przeczytasz jest według mnie bardzo ważne. Tak ważne, że postanowiłem wyrzucić 6 godzin swojej pracy do kosza i napisać wszystko od początku.
Ale zanim to napisałem, musiałem wstać od komputera i przez pół godziny chodziłem po pokoju z wzrokiem wbitym w podłogę. Drzwi, okno, drzwi, okno, drzwi, okno…
Ta idea tak przeorała mój mózg, jak fala tsunami niszcząca wybrzeże indonezyjskiej wyspy. Musiałem więc wstać i posprzątać swój mózg po tym kataklizmie. A sprzątanie po tsunami wymaga czasu.
Widzisz, czasami pojawiają się w głowie blogera tematy na artykuły, których po prostu nie można spieprzyć.
Więc gapiłem się w podłogę, zastanawiając się, jak ugryźć ten wątek i jak przekazać słowami, to co siedziało gdzieś głęboko we mnie i wywoływało uderzenia krwi do mózgu.
W końcu usiadłem, a strumień myśli zapełnił wirtualny papier. A z tego strumienia bardzo łatwo wyłowić główną ideę:
Podpaliłem swoją bucketlistę
Dla niewtajemniczonych:
Bucketlista (ang. bucket list) – lista rzeczy, które chce się zrobić, zanim się umrze („Before I die I want to…”). Spopularyzowana przez hollywoodzką produkcję „The Bucket List” z Jackiem Nicholsonem i Morganem Freemanem w rolach głównych.
Jeszcze do wczoraj taką miałem. Była super. Dzięki niej zrobiłem w życiu rzeczy, których pewnie nigdy bym nie zrobił: napisałem książkę, skoczyłem ze spadochronem, złożyłem kostkę Rubika, przebiegłem maraton i nauczyłem się żonglować.
Prawda jest jednak taka, że większość pozycji, które na tej liście się znalazły to pomysły, które skopiowałem od innych.
I wiesz co? W końcu dojrzałem do tego, że robienie większości z tych rzeczy wcale mnie nie jara. Nie było między nami namiętności, tylko zwykła rutyna. Dlatego, żeby wywołać trochę ognia, podpaliłem swoją bucketlistę.
Pięknie się jarała. Został po niej tylko popiół.
Dlaczego listy są do bani
Nie będę Cię zachęcał do zabawy z ogniem. Chciałem Ci tylko powiedzieć, że te wszystkie listy to bullshit!
- „100 książek, które musisz przeczytać”
- „100 miejsc, które musisz zobaczyć”
- „100 filmów, które musisz obejrzeć”
- „100 potraw, których musisz spróbować”
- „100 wydarzeń, w którym musisz wziąć udział”
Musisz, musisz, musisz! Bo jak tego nie zrobisz, to znaczy, że Twoje życie jest bezwartościowe!
Dzisiaj już nie możesz po prostu pojechać na wakacje.
Dzisiaj jedziesz napić się sangrii w Hiszpanii, przejechać się na wielbłądzie w Egipcie, albo ulepić bałwana na Grenlandii.
Wolisz coś bardziej wymagającego? To przejdź Camino. Co z tego, że jesteś ateistą? Ten szlak musisz przejść!
Z listą „Before I die…” jest jeden problem, a w zasadzie dwa.
Skupiasz się na tym, że gdzieś tam na końcu czeka na Ciebie śmierć, więc musisz do tego czasu zrobić te wszystkie rzeczy, które sobie kiedyś zaplanowałeś. Musisz carpe tym diem.
Pierwszy problem polega na tym, że budzisz się każdego ranka i zawsze znajdzie się coś, czego nie udało Ci się wczoraj zrobić. Zawsze! I z dnia na dzień stajesz się coraz bardziej sfrustrowany, ponieważ…
(Drugi problem) …myślisz o sobie, jak naga nastolatka w filmie grozy, która ucieka przed niebezpieczeństwem. To, że umrze jest pewne. Pytanie jest: kiedy?
Zanim umrę chcę…
Śmierć nie jest niczym przyjemnym. Ani dla umierającego, ani dla jego bliskich.
Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że prawie 90% zgonów spowodowane jest chorobą. Jeśli jakaś nastolatka udostępni na Facebooku piękny cytat w stylu: „Żyj tak, jakby każdy twój dzień miał być ostatnim”, to realizując statystyczną wizję ostatniego dnia, powinna łykać tabletki przeciwbólowe i jeść suche ciasteczka, które ktoś przyniósł jej do łóżka?
Śmierć nie powinna być powodem, dla którego warto żyć w pełni.
Zamiast robić coś „zanim umrzesz” może warto zrobić coś właśnie dlatego, że żyjesz?
Dlaczego nie zrobić czegoś, bo właśnie masz na to ochotę, bo możesz, bo akurat jest taka okazja, albo dlatego, że to po prostu brzmi fajnie?
Czemu starasz się robić listy rzeczy, które powinieneś zrobić, a nie możesz? Rzeczy, których nie powinieneś, a musisz? I w efekcie próbujesz być kimś, kim nie jesteś?
Jeśli chcesz żyć w pełni, skończ z tym. Zacznij odkrywać i wyrażać siebie i swoją wyjątkowość.
Jesteś wyjątkowy. Jesteś wyjątkowa.
Jakiś czas temu zacząłem trochę inaczej patrzeć na podróże, na przygody i w efekcie na swoje życie.
Zauważyłem, że dwie osoby postawione w tej samej sytuacji, w tym samym miejscu i o tym samym czasie, będą odczuwały zupełnie inne emocje.
Prawie rok temu zjadłem naleśniki Gundel w Budapeszcie i nawet napisałem o tym artykuł. Oczywiście była to jedna z pozycji na mojej liście marzeń.
Moja znajoma pojechała do Budapesztu jakiś czas później i sugerując się moim artykułem zaczęła szukać owego dania. Odwiedziła 3 różne restauracje, poszła nawet do tej najpopularniejszej, w której Gundel się narodziły.
I co? Wcale nie była nimi zachwycona.
W swoich podróżach coraz bardziej skupiam się na tym, aby podziwiać miejsca, bo akurat w nich jestem, a nie dlatego, że podziwiają je w przewodnikach; odwiedzać je, nie wiedząc, co w nich znajdę; podróżować do nich, nie zdając sobie sprawy, co mnie tam spotka.
Nie obchodzi mnie za bardzo to, ile gwiazdek mają na Tripadvisorze. Nie obchodzi mnie czy są na liście „must see”.
Podróż w nieznane
W minione wakacje wraz z grupą znajomych spędziliśmy 2 tygodnie w Gruzji. Miejsce, które najbardziej zapadło nam w pamięć, i które najlepiej wspominamy to Riverland.
Riverlandu nie znajdziesz w Google Maps, nie znajdziesz go w Tripadvisorze, ani w żadnym z przewodników.
Riverland nie ma strony internetowej, a jego fanpage na Facebooku polubiło 49 osób (w tym my).
Riverland to restauracja, która powstała w małej gruzińskiej wiosce, miesiąc przed tym, jak do niej zawitaliśmy. Nie było żadnego bilbordu, ani drogowskazu, który by nas do niej zaprowadził. Trafiliśmy tam z przypadku.
Jednocześnie Riverland to miejsce, które stało się dla nas kwintesencją Gruzji. Miejsce, które jako jedyne odwiedziliśmy 2 razy podczas tych 2 tygodni. Miejsce, w którym spotkaliśmy się z największą gościnnością, w którym zostaliśmy najlepiej obsłużeni, w którym najlepiej się bawiliśmy i w którym nawiązaliśmy znajomość z fantastycznym człowiekiem.
Skąd mieliśmy wcześniej wiedzieć, że jest to miejsce, które trzeba odwiedzić?
Życie to opowieść, a nie lista
Najpiękniejsze wspomnienia, jakie mam, nie były na mojej liście marzeń. Jak miałbym je na nią wpisać, skoro nie wiedziałem, że się wydarzą?
Bucketlista narzuca Ci pewną perspektywę: zanim gdziekolwiek się udasz, zanim cokolwiek zrobisz, zanim czegokolwiek spróbujesz, wiesz, że musi być super. Niestety rzeczywistość nie zawsze zdoła spełnić oczekiwania.
Zamiast odznaczać kolejne pozycje, lepiej jest pisać własną historię. Dlaczego twierdzę, że opowieść jest lepsza od listy? Spróbuj utrzymać uwagę słuchaczy skupiając się na liście:
„Dawno, dawno temu, żyła księżniczka, która poszła do sklepu i kupiła mleko, masło, olej, jajka, chleb, cukier, ziemniaki, jabłka…”
Czujesz różnicę? Co z tego zapamiętasz?
Życie to nie lista zakupów. Życie to opowieść, która kryje się za każdym wspomnieniem.
Tworząc listę rzeczy do zrobienia przed śmiercią tworzysz sobie specyficzny styl myślenia. Żyjesz tak, jakbyś chciał zatrzymać czas. Tworzysz listę, która ma odzwierciedlać to, co w teorii jest dla Ciebie ważne.
Nie zdajesz sobie sprawy, że często ważniejsze jest to, co robisz pomiędzy jedną, a drugą pozycją z listy.
Pracowałem kiedyś nad dużym projektem. Czas gonił. Zadań nie ubywało. Co chwilę ktoś przychodził i prosił, aby zrobić coś jeszcze. Pracowałem na najwyższych obrotach, aby ze wszystkim się wyrobić, ale jedyne co czułem, to frustracja.
Wtedy przyszedł do mnie przyjaciel i powiedział: „Kamil, zostaw to. Idziemy na kebaba.”
Wróciliśmy pół godziny później i w zasadzie nic się nie zmieniło – lista zadań wcale się nie skurczyła. Ale mój nastrój był znacznie lepszy.
Dziś nie pamiętam, ani jednej rzeczy, nad którą wtedy pracowałem. Pamiętam tylko, że poszliśmy na kebaba.
Żyjesz tak, jakbyś chciał ułożyć swoje życie z tych wszystkich list, które musisz zrealizować, a potem powiedzieć – te rzeczy mają dla mnie znaczenie.
Goniąc za nimi jesteś jak człowiek, który płynie pod prąd – może kiedyś uda Ci się osiągnąć zamierzany cel. Czasem warto jednak dać się ponieść nurtowi rzeki życia, a wtedy będziesz poruszać się znacznie szybciej i spotka Cię całe mnóstwo wspaniałych rzeczy, nawet jeśli nie będzie to żadna z tych, za którymi goniłeś.
Śmierć nie jest powodem, dla którego warto żyć
Dla ludzi na łożu śmierci nie ma większego znaczenia, czy ostatnią rzeczą, jaką zrobią w swoim życiu będzie gonitwa z bykami w Pampelunie czy nurkowanie z rekinami w Pacyfiku.
Takim ludziom zależy, aby częściej wyrażać uczucia, których bali się wyrażać i aby częściej dziękować za to, czym świat ich obdarzył.
Bucketlista to „proszę”, a nie „dziękuję”.
Wznosisz oczy od góry i mówisz:
„Drogi świecie, daj mi to, to i to, a ja obiecuję, że te rzeczy będą miały dla mnie znaczenie”.
Jeśli nauczysz się żyć, dlatego że żyjesz, a nie dlatego, że umrzesz, nie będziesz musiał kolokwialnie mówiąc „żulić” tych wszystkich rzeczy od świata. Naucz się za nie dziękować, a świat Cię nimi zaleje.
Zamiast myśleć o tym, co musisz zrobić, a potem starać się uczynić to ważnym dla Ciebie, zastanów się co jest dla Ciebie rzeczywiście ważne i wykorzystuj szanse, aby to osiągnąć.
A potem możesz wziąć te wszystkie cudowne rzeczy, które Cię w życiu spotkały i powiedzieć:
„Kiedyś ktoś mi powiedział, co muszę zrobić w swoim życiu, aby było wartościowe. Zamiast robić to, czego ode mnie oczekiwali, ja zrobiłem to.”
Znajdź swoją wyjątkowość i żyj!
Fot. javisanchezfotos (cc)
- Drzemka w ciągu dnia – kiedy i jak długo? - 21 kwietnia 2024
- Jak być lubianym? Proste zmiany, wielkie efekty - 27 marca 2024
- Prosty przepis na pomnażanie pieniędzy - 30 listopada 2023
Hej Kamil! Wiesz, Twój tekst jest tak przeraźliwie prawdziwy, że aż momentami boli:) Mimo to warto go było przeczytać, dzięki! Och, sama sobie czasami robię takie listy zadań, nawet nie do zrobienia przed śmiercią, ale w danym dniu i tygodniu… A to przecież taki bullshit, bo przecież najlepsze rzeczy dzieją się w międzyczasie i wtedy, kiedy zauważamy rzeczy po drodze, a nie tylko efekt końcowy! Uderzyła mnie ta Twoja opowieść o kebabie – sama mam takich setki! Na przykład co pamiętam z liceum – wcale nie rzędy piątek i czerwony pasek, nawet nie wiedzę (tej już w ogóle nie pamiętam!), ale wagary z moją koleżanką i wygrzewanie się w słońcu gdy inni siedzieli w szkole… Ech, fajnie że to napisałeś i fajnie, że spaliłeś tę listę – dzięki!:)
To co najczęściej zapamiętujemy ze swojego życia to ekstrema: rzeczy najfajniejsze i najgorsze. Żeby jednak wystąpiło ekstremum, musimy mieć zdefiniowaną w głowie jakąś średnią. Często ją zawyżamy przez wygórowane oczekiwania i potem rzeczy najfajniejsze nie są aż takie fajne.
Wydaję mi się, że z tymi „bucketlistami” jest tak jak z tym wszystkim, co na nich ludzie zapisują. – Musisz zrobić bucketlistę, żeby zastanowić się nad tym, co musisz zrobić. Tak jak inni to musieli i to zrobili. Masz rację, że to nie ma najmniejszego sensu. Nic, kurczę, nie musimy. Za to dużo powinniśmy. A jeszcze więcej możemy. Napisałam kiedyś na blogu o tym, jak zacząć żyć w pełni, skoro i tak wszyscy umrzemy. Potem rozmawiając z moją znajomą, która przeczytała ten nagłówek na moim blogu, napisała, że po co ma żyć, skoro i tak umrze, więc to bez sensu. Właśnie nie. Wytłumaczyłam jej, że wizja tego, że nasze życie pewnego dnia po prostu się skończy powinna (tak, wiem, używam tego słowa świadomie) być dla nas niesamowitą motywacją do tego, by po prostu zacząć żyć na maksa robiąc te wszystkie wspaniałe rzeczy, które zbudują jakąś dla nas historię. Wydaję mi się, że twierdzenia typu „co chciałbyś zrobić, jeżeli dzisiaj byłby ostatni dzień twojego życia” są motywujące. Szczególnie dla tych z nas, którzy jesteśmy chronicznymi prokrastynatorami. 🙂
Też kiedyś o tym pisałem (zamieściłem link w pierwszym akapicie tekstu). Ważne jest jednak, aby traktować życie jako szansę, a nie obowiązek. Wtedy jest znacznie przyjemniej.
Zresztą w swoim tekście słusznie piszesz o zdrowiu, relacjach, finansach – czyli wszystkim, co teoretycznie tracimy w momencie śmierci. Paradoksem byłoby o to dbać, bo zbliża się koniec. Ale warto, właśnie dlatego, że żyjemy.
Trafiłeś w sedno Kamil. Od jakiegoś czasu zastanawiałem się na tym samym. Czy muszę zrobić to co mam na liście by być szczęśliwy, czy akurat chcę zrobić „to”, bo jest na liście czy jest na liście dlatego, że chcę to zrobić 😛 Z początku to wszystko rzeczywiście mnie jarało, bo była to swego rodzaju mobilizacja dla mnie. Wiedziałem co mam zrobić, ale czy rzeczywiście muszę…? Czy muszę zdobyć Kilimandżaro? Myślę, że równie ciekawe mogą być wędrówki z bliską mi osobą po Bieszczadach. Zacząłem bardziej patrzeć by coś było zgodne z listą niż z tym co obecnie chcę zrobić. Fajnie, że nie jestem sam z tym myśleniem. Piona 😉
Dzięki Michał. Piona!
Kamilu, to jest bardzo ważny, bardzo potrzebny tekst. Podobne uczucia towarzyszyły mi kilka miesięcy temu podczas przeprowadzki. Z jednego kartonu wyciągnęłam swoją kilkustronnicową listę i zdałam sobie sprawę, że są na niej może ze 3-4 rzeczy, które naprawdę chciałabym dzisiaj zrobić. Zrobiłam z niej kulkę i wyrzuciłam do kosza.
Problem jest chyba w tym, że człowiek się zmienia, zmieniają się jego wartości i wyobrażenia o świecie, a lista pozostaje ta sama.
Hej! Fajny tekst, na pewno po części do mnie trafia, jednak patrzę na to trochę inaczej. Dla mnie Bucketlista nie jest zbiorem zupełnie przypadkowych rzeczy, wyciągniętym żywcem z artykułu „100 miejsc które musisz..”.
Na swoją wpisuję dobrze przemyślane pozycje i nie próbuje odhaczać ich na siłę, Lista stanowi dla mnie formę układania myśli i ustalania priorytetów. A do tego motywacji – w wybitnie złe dni, kiedy nie mam chęci na nic – wyciągam notesik, czytam którąś pozycję i próbuje zrobić cokolwiek co mnie do niej przybliży. nie pozwala mi to zaliczyć takiego dnia do całkiem nieudanych, a często skutecznie poprawia humor i przypomina, że jest masa rzeczy dla których warto przebrnąć przez słabsze czasy 🙂
Skoro każda rzecz jest Twoją indywidualną, świadomą decyzją, to świetnie. Lista może być też inspiracją w momentach, kiedy nie wiesz, co chcesz w życiu robić, ale nie powinna też zamykać tego życia w konkretnych ramach.
Jeśli ktoś robi BL z nastawieniem „muszę to zrobić” i „zrobię to zanim umrę” to chyba faktycznie dobrze jest taką listę spalić. Bez sensu jest żyć życiem innych, ani to nie jest satysfakcjonujące ani fascynujące.
Dla mnie moja lista nigdy nie była listą „before I die”, a drogowskazem i kodyfikacją wszystkich rzeczy, które chciałbym zrobić, mieć je spisane, bo lubię listy. Jestem ich ogromnym fanem. Pozwalają mi pamiętać i organizować.
Na mojej liście nigdy nie było Sri Lanki. Ale nadarzyła się okazja żeby tam jechać. I nie odrzuciłem tej okazji, bo nie ma wyspy na liście. To byłoby smutne. I żal mi tych, którzy tak robią. Oby trafili na ten tekst 🙂
Najbardziej denerwuje mnie to niefortunne nazwanie listy listą „Before I die…”. Jeśli zagłębić by się w historię, to prekursorem takich list był John Goddard, którego lista nie nazywała się „Before I die…” tylko właśnie „My Life List”.
No właśnie… trochę drażni mnie to wykreślanie rzeczy z listy. Musze to muszę tamto… A ja mam ochotę usiąść, załapać oddech i zastanowić się co jest dla mnie ważne i wartościowe. Bo w biegu za innymi nawet nie zauważę kiedy córka mi urośnie i już nie będzie mieć ochoty wspólne zabawy klockami… Bardzo dobry tekst!
Dziękuję. Czasami są ważniejsze rzeczy niż pływanie z delfinami. 😉
Jeżeli faktycznie podchodzisz bo takiej listy tylko na zasadzie „odhaczania” kolejnych punktów, a fakt znalezienia czegoś, co mogłeś zrobić a nie zrobiłeś, prowadzi do frustracji, to faktycznie dobrze, że spaliłeś taką listę. Tylko ja zawsze dopisując sobie kolejne punkty na takiej liście chciejstw i marzeń dopisuje de facto narzędzia do uzyskania pozytywnych emocji i doświadczeń. Jeżeli zapisałem coś rok temu, a teraz nie chcę tego zrobić, wykreślam. Dawno pogodziłem się z tym, że mam zbyt mało czasu na realizację wszystkich pomysłów. Nawet gdybym miał nieograniczone środki. Lista nie jest ani proszę, ani dziękuję, ani „wal się”. Jest listą i to podejście użytkownika zmienia ją w coś więcej.
BTW Szczerze współczuję Ci, jeżeli podziwiałeś miejsca tylko dlatego, że były w przewodnikach, na listach must see czy na pierwszych pozycjach w tripadvisorze ( Gombrowicz pełną gębą nawiasem mówiąc ). Gratuję też zmiany sposobu patrzenia, tylko nie warto przesadzać w drugą stronę z miejscami „nieturystycznymi”. Po prostu się cieszyć 🙂
PS – Gruzińska restauracja z lajkami to i tak sukces 😉
Ile lat tworzy się bucket listę a jak często poddaje się w wątpliwość jej punkty? Ile razy musi się zdarzyć, że zrealizowanie punktu z listy nie przyniesie nam radości, tylko satysfakcję z wypełnienia postawionego sobie celu. Moim zdaniem najbardziej wymowne jest skonfrontowanie treści list z tym, czego najczęściej ludzie żałują na łożu śmierci. Że nie pogłaskali tygrysa? Że nie nurkowali z rekinami? Że nie przelecieli się balonem? W pewnym momencie zaczyna się widzieć, że te rzeczy nie są ważne. Jeśli to przeoczymy, możliwe że nieodpowiednio ulokujemy czas, którego nie mamy nieskończenie dużo.
Chodzi o to, że uświadomiłem sobie, że rzeczy, które wymyśliłem sobie jakieś 4-5 lat temu nie wprowadzają mnie w ten fantastyczny stan ekscytacji, jak rzeczy, na które wpadłem tydzień temu. Może wtedy chciałem nauczyć się np. grać na gitarze (i nawet próbowałem), ale dziś nie ma to dla mnie znaczenia. Znaczenia nabierają inne rzeczy.
Człowiek się rozwija, zmienia, dorasta, a lista pozostaje prawie taka sama. Jeśli aktualizujesz swoją listę na bieżąco, to ok – w jakiś sposób odzwierciedla Twoje pragnienia. Ja postanowiłem pozostać przy 3-4 największym marzeniach, bo do czasu, kiedy je spełnię będę miał już porcję całkiem nowych, a rzeczy z poprzedniej listy odkładane byłyby w nieskończoność.
No ja się Kamilu wyjątkowo mocno nie zgodzę z Twoim wpisem. Jak lubię Twoje przemyślenia tak to jest mi totalnie odległe 😛 [przepraszam jesli przelalem moje myśli nie do końca spójnie – kac morderca] z jednego prostego powodu. Według mnie
BUCKETLISTY NIE SĄ PO TO.
Mam do nich zupełnie inne podejście.
Bucketlista stworzona poprzez kopiowanie marzeń innych? To słabe. Innymi można się inspirować ale zawsze trzeba sobie wewnętrznie zweryfikować czy ja faktycznie chce to zrobić. Czy to jest coś czego chciałbym spróbować? A jeśli moje marzenia są spójne z czyimiś to czemu miałbym ich nie powielić? Nie oznacza to, że noja reakcja na tą rzecz będzie taka sama. Ale zrobię to i będę wiedział czy to jest coś co mnie jara czy nie. Dla mnie punkty na bucketliście nie są czymś co do czego mam jakieś wielkie oczekiwania. To wcale nie musi być jakieś super. Chodzi właśnie o to, żeby to sprawdzić. Jeśli ktoś twierdzi, że naleśniki w Budapeszcie są super, to dlaczego miałbym tego nie zapisać i nie sprawdzić? Może będą słabe a może okazać się, że je pokocham i będę specjalnie jeździł regularnie do Budapesztu na te naleśniki. Chodzi o weryfikację. O próbowanie rzeczy. Żeby się dowiedzieć co się faktycznie kocha robić.
Tylko po co w tym ta lista?
Po to żeby sobie uświadomić, że chcę to sprawdzić – i nie chodzi mi o to żeby dążyć za wszelką cenę do zrealizowania tego w tym miesiącu czy roku. Chodzi mi o to, żeby wiedząc, że chcę to zrobić, podświadomie szukać okazji do zrobienia tego. Gdybym usłyszał o zjedzeniu naleśników i nic z tym nie zrobił – prawdopodobnie będąc w Budapeszcie bym tego nie zrobił. A jeżeli to sobie zapiszę to mój mózg sam będzie szukał okazji żeby to zrobić i jak będę w BP to na pewno to zrobię. A przynajmniej spróbuję
Co więcej – wcale nie muszę zrobić wszystkiego co jest na Bucketliście. I najprawdopodobniej tego nie zrobię. A zrobię pewnie masę innych rzeczy, które zapamiętam (tu się zgadzam, że to jest super i ważne jest robienie rzeczy pod wpływem chwili – snap). Ale pewnych rzeczy nie da się zrobić od tak.
Moim wielkim marzeniem jest latanie w wingsuit’cie. Czy to zrobię?
Hmm. Ostatnio przeczytałem, że zanim możesz skoczyć w ten sposób powinieneś wykonać (chyba) ponad 1500 skoków ze spadochronem. Trochę… trudne. Czasochłonne. Nie wiem czy się uda. Ale przynajmniej wiem co mam robić i na pewno będę szedł w tym kierunku. A czy samo gonienie tego zajączka nie będzie super? Samo skakanie ze spadochronem? Podejrzewam, że będzie 😉 Bardzo bym chciał zrealizować ten punkt ale nie jest to coś dla czego miałbym się zupełnie poświęcić. Może moje zdrowie mi na to nie pozwoli? I wtedy trzeba będzie odpuścić.To nie jest moja lista celòw. Bo cel musi być SMARTny 😉 A ja tych marzeń w czasie nie określam. Łapię szansę żeby je zrealizować, jeśli taka się nadarzy. Czasem oczywiście jej trochę szukam. Ale jeśli bym nie wiedział, że chcę to zrobić to bym nie widział tych szans a już na pewno bym ich nie szukał. Nie obliguję się jednak mentalnie, że MUSZĘ zrobić to i to. Nie o to mi chodzi. Chciałbym spróbować to zrobić, jesli będę miał szansę. To jest odpowiednie określenie.
Nie podchodzę do niej sztywno. Uważam, że przede wszystkim ona musi być ELASTYCZNA. Przecież ona nie jest jedna na całe życie. I nie muszę jej wykonać w stu procentach. To tak jak z tripem do jakiegoś kraju/regionu. Tak jak Maju pisał w swojej książce – nie planuję wszystkiego co chcę zobaczyć, bo inaczej zawali się świat. Chciałbym zobaczyc 10 miejsc ale może się okazać że lepiej zobaczyć pięć ale dokładniej. Bo one mogą być dużo bardziej super. Znów – weryfikacja. Do tamtych pięciu pojadę kolejnym razem. Albo i nie.
Chodzi o podejście do takiej listy. I o ile zgadzam się z dużą częścią słów, które napisałeś o tyle uważam, że nie wynika z tego, że należy „palić” swoją listę marzeń. Naprawdę wystarczy spojrzeć na nią w inny sposób. I zaangażowałem się w ten wątek bo nie podoba mi się właśnie to założenie -> jeżeli wykorzystujesz listę w zły sposób to ją wywal. Bucketlista to narzędzie. Jeśli źle jej używasz to nie działa. To tak jakby jechać rowerem ale zamiast pedałować odpychać się nogami i dziwić się, że jedzie się powoli. „A wszyscy mówią, że to takie super”. Jeśli nie działa tak jak robisz – spróbuj traktować ją inaczej. Nie wyrzucaj. I nie zachęcaj do tego innych. Twój blog jest widoczny w necie. Ludzie wchodzą tu też z przypadku. Może ktoś obejrzał właśnie „Bucketlist”, zainspirowało go to, żeby zmienić swoje życie, wpiszw w google i trafi na Twój wpis. I całe zajaranie może z niego zejść, bo zobaczy, że bloger to sprawdził i to nie działa. I wróci do nudnego życia. Byłoby to smutne, nie sadzisz? Twój blog jest bardzo inspirujący, ale tym razem moim zdaniem to nie zawsze zadziała tak jak powinno.
Ja moją listę stworzyłem 3 lata temu. Półtora roku temu… ją zgubiłem. W międzyczasie zrealizowałem parę punktów z niej, mimo że jej nie miałem. Nie chodziłem sfrustrowany. Nie czułem, że kopiuje innych. Dużo rzeczy próbowałem. Było super. Dużo marzeń mi doszło, więc od paru tygodni zbieram się do napisania jej od nowa. Wiem, że da mi to wiele radości. I sprawi, że będę bliżej realizacji tych marzeń. Zmotywowales mnie tylko, żeby przystąpić do tego szybciej 😉 Bo możliwe, że tracę szanse, których nie dostrzegam.
Zabieram się do pisania! I zachęcam wszystkich do zrobienia tego samego! 🙂
Chapeau bas.
C’est la vie. 😉
Ja się nie trzymam listy rzeczy które mam zrobić, które zrobiłam lub nie zrobiłam. Dokładnie najwspanialsze momenty to te niezaplanowane 🙂
Miejsca, które polecają inni są ok, rzeczy, które polecają inni też są ok i tak jest z wieloma rzeczami, jednak ja wybieram po swojemu, nawet jeśli zasugeruję się czyjąś sugestią, to wybieram ją JA, wybieram, nic nie muszę, ani nic nie powinnam, zwyczajnie CHCĘ. Chcę sprawdzić jak to jest, nie ważne czy poczuje się zachwycona czy rozczarowana to moje życie i moje doświadczenia. Zgodzę się z Tobą, że fajniej robić różne rzeczy, bo się żyje niż ciągle pamięta o śmierci, ona przyjdzie, chyba jako jedyna jest pewna. A życie to od nas zależy jakie będzie, od naszego nastawienia:) Co do podróży, to choć mało podróżuje to lubię się zgubić w nowym miejscu, odejść od turystycznego gwaru:)
Każdy człowiek chce czegoś innego. Trzeba tylko wiedzieć, czego naprawdę się chce.
Tak. Idę spalić swoją listę. Tylko po to, by spisać nową. Powstała ponad 3 lata temu i chyba nie jest już aktualna. Znajdują się na niej pozycje – te wykreślone i nie tylko, które już mnie nie cieszą. Jednak dzięki liście spełniłam kilka fantastycznych marzeń, które jeszcze niedawno, wydawały mi się nierealne. Życie nie jest ani listą, ani opowieścią. Jest ciągiem wydarzeń, które próbujemy ubrać w jakieś ramy. I dobrze. Dzięki liście możemy (choć może to tylko złudzenie) projektować swoje życie, dzięki opowieści jesteśmy w stanie je doceniać 🙂
Ja też dzięki liście spełniłem kilka fantastycznych marzeń. Spełniłem też kilka, które na liście nigdy by się nie znalazły. Dziękuję za komentarz. 🙂
Ja dzisiaj doszedłem do wniosku, że… nie będę innym mówił co mają robić. Jak żyć. Z czego rezygnować, a za czym gonić… Każdy z nas ma swój bagaż doświadczeń. Swoje doznania. Swoje cele. To co dla jednych jest bez sensu, innym sprawdzi się w stu procentach.
Zgadzam się. Nawet myślę, że warto robić bucket listę, by przekonać się jak bardzo jest bezsensowna. Brzmi trochę pokrętnie, ale naprawdę tak myślę. 😀
Świetny wpis 🙂 Otwiera oczy i daje dużą dawkę motywacji. Czasami warto się zastanowić czy warto robić kolejną listę.
Nigdy nie miałam takiej listy i nawet pomyślałam przez moment, czytając Cię, że szkoda. Z drugiej strony niecierpliwość mnie czasami zabija, chcę już i takie planowanie chyba by mi nie wyszło. Uczę się właśnie płynąć zamiast opierać (życiu) i ciekawa jestem, co przyniesie.
P.S. Jestem tu pierwszy raz, fajnie się czyta 🙂
Cieszę się, że mnie odwiedziłaś. Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam ciepło.
Bucketlista to „proszę”, a nie „dziękuję” – najlepsze podsumowanie bucket list. Mega wartościowy wpis i super, że na niego trafiłam. W maju publikowałam tekst na ten temat i wnioski… identyczne, dosłownie. 🙂 Piona!
Dziękuję. ZenPiona! 😉
Wspaniały tekst. Przemyślany i mądry. Życzę powodzenia i jak najwięcej takich „chodź na kebaba” momentów
Ów przyjaciel zmarł kilka miesięcy później. „Chodź na kebaba” to najlepsze wspomnienie z nim związane. Nigdy mu za to nie podziękowałem. To jeszcze bardziej utwierdza mnie w tym, że czasami są w życiu rzeczy ważniejsze niż skok na bungee, albo przejażdżka na słoniu.
Świetny tekst! Jestem na podobnym etapie 🙂
Pingback: Kamil Bąbel | Walking every street of Kraków - Finding Poland